Przeglądarka, z której korzystasz jest przestarzała.

Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.

Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)

Pobierz nowszą przeglądarkę:

Autor

Magdalena Gorostiza

Lista artykułów:

Złamali jej życie

Złamali jej życie

Bernarda Przesmycka do szpitala poszła na nogach, wyjechała z niego na wózku inwalidzkim. Od sześciu lat nie może doczekać się sprawiedliwości. Postanowiła szukać jej w Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu.

Hak na doktora

Hak na doktora

Rodzice 16-letniej Ewy z Rzeszowa chcą od SPSK 4 w Lublinie odszkodowania w wysokości 400 tysięcy złotych i czasowej renty dla córki. Po wykonanej tu operacji u Ewy doszło do powikłań. Rodzina uważa, że zawinił szpital, bo dziewczynkę operował lekarz... nie mający uprawnień

Mordercy z woli ludzi

Mordercy z woli ludzi

Dziewczynka zagryziona przez trzy rottweilery, trzyletni chłopczyk ciężko pogryziony przez mieszańca pudla. To tylko dwie ostatnie tragedie. Czy winne są psy? Nie! Odpowiedzialność ponoszą ludzie. To my - z niewiedzy lub na własne życzenie - hodujemy niebezpieczne, krwiożercze bestie. Nie ma psa, którego nie można wychować na agresora. Pogryźć może nawet niewielki piesek, który ma spaczony charakter. I odwrotnie - łagodny jak baranek może być rottweiler czy bullterrier. Pod warunkiem że jego właściciel wie, jak obchodzić się z psem obronnym. Geny czy wychowanie? Wychowanie psów z natury agresywnych oparte jest na wytężonej pracy. Bywają jednak takie, których agresja jest nie do opanowania. W żyjącym swobodnie stadzie byłyby naturalnie wyeliminowane - zostałyby zagryzione przez przewodnika stada, jeśli próba uległości wypadłaby na niekorzyść. Podrzucony do góry szczeniak powinien wykonać gest poddańczy wobec przywódcy, polegający na położeniu się na grzbiecie i odsłonięciu brzucha. Brak podporządkowania kończy się śmiercią. Metoda ta, choć drastyczna, najlepiej służy eliminowaniu spaczonych charakterów. Niestety, nikt nie zastosuje jej w hodowli, w której każdy szczeniak jest na wagę tysiąca lub nawet więcej złotych. Agresja zakodowana Psa obronnego warto kupić w dobrej hodowli. Przed zakupem trzeba sprawdzić, jacy są jego rodzice. Nadmiernie agresywny ojciec czy matka nie wróży nic dobrego dla potomstwa. Wybór samego szczeniaka jest już bardziej prosty. Wystarczy klasnąć w ręce czy wrzucić do kojca klucze, by zobaczyć reakcję piesków. Nie wskazana jest ani nadmierna płochliwość ani nadmierna agresja. Pies obronny powinien być opanowany i umieć zachować spokój. Nie wolno nigdy w psach obronnych wywoływać dodatkowej agresji. Absolutnie jest więc zakazane szczucie na koty, inne psy czy ludzi. Pies obronny ma w genach odpowiednią \"ilość woli walki”. Jeśli będzie konieczność, z łagodnego baranka zamieni się w bezwzględnego obrońcę. Bez strachu i z miłością Strach przed własnym psem ma różne oblicza. Jedno z nich to stałe trzymanie psa w zamkniętym kojcu. Siłą rzeczy pies staje się agresywny i negatywnie nastawiony do ludzi. Kiedy opuści kojec lub ktokolwiek wejdzie na jego terytorium, natychmiast zaatakuje . Dorastający pies próbuje zająć przywódcze miejsce w rodzinie, którą traktuje jak stado. Może nawet podjąć w tym okresie próbę ataku, której należy zdecydowanie i zimną krwią się przeciwstawić. Zrównoważony pies wyczuwa przewagę pana, natomiast taki, który choć raz zaatakował poważnie któregoś z domowników, powinien zostać uśpiony. I nic lepiej nie wpływa na charakter psa, jak okazywanie mu mądrej miłości. Pies wychowany z sercem nie ma powodu czuć do ludzi nienawiści. Praca od szczeniaka Posiadanie psa obronnego to nie tylko przyjemność i poczucie bezpieczeństwa. To wytężona praca, która zaczyna się od wzięcia szczeniaka do domu. Pies musi umieć chodzić na smyczy, a puszczony luzem wracać na każde zawołanie. Musi poznawać obcych ludzi i być uczony przyjaznego stosunku do nich. W pracy warto korzystać z pomocy treserów. Zakończenie szkolenia nie zwalnia jednak z dalszych obowiązków. Z psem obronnym pracuje się całe życie; pozostawiony w lenistwie zapomina szybko tego, czego został nauczony. Odpowiedzialność właściciela Zastanówmy się: czy mamy odpowiednie cechy, by mieć psa obronnego w domu? Pamiętajmy - brak cierpliwości i fizyczne torturowanie psa skończy się tym, ze wychowamy go na tchórza atakującego bez powodu. Nadmiar wolności i pobłażania sprawi, że pies zechce zapanować w domu. Wyzwalanie dodatkowej agresji okaże się posiadaniem bomby z opóźnionym zapłonem. Pomyślmy o tym wszystkim, zanim kupimy milutkiego kilkutygodniowego szczeniaczka. Pupilek szybko wyrośnie na duże zwierzę, które może być groźne.

Czy Daniel musiał umrzeć?

Czy Daniel musiał umrzeć?

– Gdybym wiedział, że tak długo trzeba szukać sprawiedliwości, nigdy nie poszedłbym do prokuratury – mówi Dariusz Banaś. – Dla nas każdy kolejny proces to rozdrapywanie starych ran, przeżywamy tę tragedię od nowa... Daniel zmarł 27 maja 1999 roku w puławskim szpitalu. Sekcja zwłok wykazała, że doszło do zatrzymania krążenia. Powód: pęknięta śledziona i krwotok wewnętrzny. – Już wtedy, w sierpniu, „Dziennik” pisał o nagłej śmierci naszego synka – podkreślają Bansiowie. – Zdecydowaliśmy wówczas, że poszukamy winnych. Bo żaden lekarz, z którym rozmawialiśmy, nie mógł uwierzyć, że pod koniec dwudziestego wieku można w ten sposób umrzeć. Wiedzieliśmy, że Danielowi to już nie pomoże. Ale taki los nie powinien spotkać nigdy żadnego innego dziecka. Ulubieniec rodziny Daniel urodził się z padaczką. Od początku trwała rodzinna walka o jego zdrowie i życie. Banasiowie wierzyli, że synkowi można pomóc. Jeździli z nim do Warszawy, do Łodzi, do Krakowa, nie szczędzili grosza na prywatne wizyty. – I nagle, po wielu kuracjach, pojawiła się nadzieja, że będzie lepiej – mówi pani Małgorzata. – Daniel miał ataki rzadziej, raz na dwa tygodnie. A kiedyś nawet dwadzieścia razy na dzień. Uwierzyliśmy, że naszego syna będzie można wyleczyć. Dariusz Banaś nie może mówić o Danielu bez wzruszenia. – To był taki kochany chłopak – podkreśla. – Trzy rodziny nieustannie o niego dbały – my i nasi rodzice. Daniel wymagał nieustannej troski. Wszyscy chuchali, dmuchali, by miał zapewnioną najlepszą opiekę. A tu, w ciągu jednego dnia, nagle nie ma dziecka... Feralny Dzień Matki 26 maja Bansiowie, jak zwykle, odwieźli Daniela do Ośrodka Szkolno- Wychowawczego w Opactwie. Daniel był opóźniony w rozwoju, stąd wybór właśnie tej placówki. – Było bardzo ciepło, ubierałam synka w krótkie spodenki i koszulkę. Nie miał żadnych strupów ani siniaków – wspomina matka chłopca. – W ośrodku powiedziano nam, że zajęć w tym dniu nie będzie, a dzieci pozostaną z opiekunką na podwórku. Około godziny 15 babcia Daniela dostała telefon, że z chłopcem dzieje się coś złego. Dariusz Banaś natychmiast pojechał po syna. Chłopiec wił się z bólu, na rękach i kolanach miał otarcia. – Ale opiekunka powiedziała, że nic się nie stało, że to na pewno sprawa jedzenia – wspomina ojciec. Szukanie pomocy Chłopiec trafił do lekarza domowego. Ten natychmiast wypisał skierowanie do szpitala w Dęblinie. Tam chirurg stwierdził spadek ciśnienia i temperatury. Daniel dostał leki przeciwbólowe i skierowanie do szpitala w Puławach, gdyż tylko tam można było wykonać USG, badanie – zdaniem lekarza – niezbędne. – Do Puław pojechaliśmy karetką – wspominają rodzice. – W szpitalu byliśmy około godziny 20.00. Czuliśmy, że z Danielem jest niedobrze. Lekarz z Puław został poinformowany o tym, że chłopiec jest epileptykiem, że jest upośledzony, w związku z czym kontakt z nim może być utrudniony. Rodzice podkreślali, że Daniel jest odporny na ból, i że jego stan wskazuje na to, że sytuacja jest bardzo poważna. – Wyniki Daniela były niepokojące – mówi Małgorzata Banaś. – Ale do badania USG nie doszło. O tej porze nie było już radiologa. Lekarz powiedział też, że nie ma pośpiechu, że badanie można zrobić rano. – Do dziś mam żal, że nie zabrałem Daniela na badanie prywatne, co proponowałem – Dariusz Banaś ma łzy w oczach. – A może trzeba było dać łapówkę, to zajęliby się chłopcem porządnie?. Dowiedzieliśmy się, już po czasie, że jak jest potrzeba, to radiolog przyjeżdża nawet w środku nocy. A tak zostawiono syna bez pomocy... Śmierć przyszła szybko O północy Małgorzata Banaś zmieniła męża przy łóżku chłopca. Daniel obudził się około 5 rano. Jęczał z bólu. Lekarz dał mu środki przeciwbólowe. – Około 7 rano aparat, do którego podłączony był Daniel, zaczął piszczeć – opowiada matka. – Znowu wezwałam lekarza. Ten podejrzewał awarię sprzętu. Postanowiono zmierzyć Danielowi ciśnienie normalnym aparatem. Ale ciśnienia już nie było... Daniel odchodził na zawsze... Szukanie prawdy – Na początku nie mieliśmy zamiaru nic robić w sprawie śmierci syna – podkreślają Banasiowie. – Ale potem przypominały się pewne szczegóły. Jak lekarz dopisywał coś w karcie już po śmierci syna, rozmawialiśmy z pielęgniarkami. Złożyliśmy więc skargę do prokuratury. Nie tylko na lekarza, również na kierowniczkę ośrodka. Bo, naszym zdaniem, doszło tam do wypadku. Rodzice podejrzewają, że dzieci nie miały odpowiedniej opieki. Daniel mógł zostać uderzony w brzuch – na przykład huśtawką – i wywrócić się, o czym świadczyły otarcia na kolanie i rękach. Bo tylko poważny uraz mógł spowodować pęknięcie śledziony, jedzenie nie miało z tym żadnego związku. – Ale kierowniczkę ośrodka los już i tak pokarał – dodaje Dariusz Banaś. – Jej sąd mógłby odpuścić. To wrak człowieka, osoba ciężko chora. Chcielibyśmy jednak, żeby sprawa pobytu Daniela w szpitalu została wyjaśniona rzetelnie do końca. Po publikacji w „Dzienniku” lekarz został osądzony przez kolegów po fachu w sądzie lekarskim w Kielcach. – Zwykła farsa, nie sąd – uważa Banasiowa.– Niech pani słucha – mówi, trzymając orzeczenie w ręku: – Stwierdzono, że lekarz pełniący bezpośredni nadzór nad Danielem nie wykorzystał wszystkich dostępnych badań diagnostycznych w szpitalu, a także nie podjął decyzji o operowaniu dziecka, ani nie zabezpieczył krwi do zabiegu, co w momencie załamania przedłużyło czas podaży krwi i zakończyło się śmiercią dziecka z powodu wykrwawienia. I jaką karę otrzymał pan doktor za śmierć Daniela? Upomnienie. I nic więcej... Tajne przez poufne Bansiowie już nie mają siły na czekanie na sprawiedliwość w sądzie. – Byliśmy tam kilkanaście razy. Za każdym razem od nowa przeżywamy tragedię – podkreśla Bansiowa. – O samej sprawie nic nie można mówić, bo jawność jest wyłączona. Trudno jednak milczeć o tym bezustannym czekaniu na kolejne wezwanie, o tym, jak to wszystko się ciągnie. Zdążyłam zajść w ciążę, urodzić córkę, a sprawa Daniela jest nadal nie wyjaśniona... – Gdybym wiedział, że to tyle potrwa, pewnie bym zrezygnował – Dariusz Banaś zaciska pięści z bezsilnej złości. – Trzeba było powiedzieć nam, że syn umarł z innego powodu, że musiał umrzeć, że nie było wyjścia. Byłbym spokojniejszy. A tak mam cały czas wyrzuty, że trzeba go było stamtąd zabierać. Może do Lublina. Ratować. Bo mogło wystarczyć zwykłe USG i natychmiastowa operacja... Wskazania do operacji Lekarz, który zajmował się Danielem, odmówił rozmowy z „Dziennikiem”. Odesłał nas do swojego adwokata, który zastrzegł, że wyłączona jest jawność sprawy, więc o procesie nie można mówić . Nie o proces chcieliśmy jednak spytać, ale o to, czy lekarz uważa, że postąpił zgodnie z wiedzą medyczną, czy nie zaniedbał swoich obowiązków. – Moim zdaniem dziecko można było uratować – powiedział nam inny chirurg, z dwudziestoletnim stażem pracy. – Nawet bez USG spadek ciśnienia, temperatury, ostry ból brzucha to objawy, które każdemu chirurgowi powinny sugerować, że w grę wchodzi krwotok wewnętrzny. Jeśli kontakt z dzieckiem był utrudniony i ciężko było spytać się o potencjalny uraz, przed otwarciem brzucha można było zrobić jego nakłucie. Sytuacja natychmiast by się wyjaśniła, skoro w jamie brzusznej była krew. Wtedy otwarcie brzucha pokazałoby przyczynę krwotoku. A zabieg wycięcia śledziony u dziecka nie jest skomplikowaną operacją.

Mojego syna wychowuje bandyta

Mojego syna wychowuje bandyta

Pan doktor Łapówka

Pan doktor Łapówka

O tym, że leczenie może pacjenta i jego rodzinę zrujnować, przekonało się już wielu. Liczne przykłady korupcji w służbie zdrowia przedstawiają nam często nasi czytelnicy. Zróbcie coś, tak dalej być nie może – to częste prośby pod adresem redakcji. Kiedy jednak prosimy o napisanie oficjalnej skargi – nie ma chętnych. Może sprawa pani B. problem nieco wyjaśni.

Kto da więcej

Kto da więcej

Politycy prawicy, lewicy i środka licytują się, kto więcej przekaże, odda, bardziej wesprze i pomoże. Jarosław Urban, kandydat na prezydenta Lublina popierany przez Samoobronę, obiecał pół pensji na cele charytatywne. Stać go na taki gest, bo czego jak czego ale pieniędzy mu nie brakuje.

Trzeba jakoś przetrwać

Trzeba jakoś przetrwać

W Radzyniu o pracę trudno. Większość firm dawno padła, recesji oparło się zaledwie kilka. Dlatego ci, którzy pracują w Górniczej Fabryce Narzędzi, nie narzekają. Płace mogłyby być co prawda wyższe, ale za to pensje odbiera się - punktualnie jak w zegarku - co miesiąc

Specjalista od lewych recept

Specjalista od lewych recept

Andrzej D., lekarz z Kraśnika tylko w pierwszym półroczu tego roku wypisał lewe recepty na inwalidów wojennych o wartości blisko 50 tys. zł. Część recept stemplował podrobioną pieczątką swojego zakładu pracy – NZOZ „Doktor”. Kasa chorych za niesłusznie refundowane leki chce obciążyć właścicieli przychodni. Ci czują się bezradni, bo kraśnicka prokuratura umorzyła w lipcu postępowanie wobec lekarza z powodu... braku cech przestępstwa

Płacić podatek czy leczyć?

Płacić podatek czy leczyć?

Dawać jeść chorym czy zapłacić podatek? – takie pytanie stawiają sobie dyrektorzy lubelskich szpitali. Właśnie otrzymali z Urzędu Miejskiego wyliczenie zaległych podatków od nieruchomości. Średnio na szpital przypada ponad milion złotych.